środa, 29 czerwca 2016

w środku

lato wielu pięknych aktów. znowu niebieskie, znowu lekkie białe i złote.
pachnie owocami i warzywami. wypełnione kadrami do zapamiętania na dłużej.
rano na trójce bosko! Piotr Baron uwielbiam każdą muzykę jaką nadaje i jak o niej mówi.

w kuchni na okrągło to samo koper, rzodkiewki i ogórki. zupy jarzynowe, drugie dania warzywne.
wszystko zielono- zielone. chrupiące i młode. dziś po młodej zupie, będą serwowane leniwe pierogi.
a na deser bób, czekałam na niego bardzo, taki letni i pachnący zielonym.

w książkach Stryjeńska, której jeszcze połowa mi została. to dobra lektura, czasem bardziej wartka, czasem mniej, ale chce się ją dokończyć.
w literach wiersz, nie każdy udany, ale powolnie dojrzewają.

Nogaś dziś w Do południa opowiadał o listach Tove Jansson, myślę, że to będzie moja następna lektura. podobna była bardzo przyjaźnie nastawiona do ludzi, chętnie bym się przyjrzała z bliska jej codzienności.

niedziela, 26 czerwca 2016

w weekend

lato rozbłyszczało się w sobotę jak najbardziej złota ze wszystkich kul. ozłociło chyba wszystko, padało na zieleń wydobywając z niej najpiękniejsze tony, zachowywało się trochę jak dziecko, które ciągle chce być w centrum uwagi. to był piękny dzień na picie wody z nieskończoną ilością cytryny i mięty. z przyjemnością o tym myślę w tą chłodną niedzielę. 

w sobotę celebrowałam spokój istnienia usiłując jednocześnie nie dopuszczać do siebie myśli, że ta złota kula emituje zwykły upał i jestem na granicy rozpłynięcia się. nie negując tych kilku zdań powyżej. mój spokój rozchwiał się i ostatecznie upadł w zderzeniu z meczem. polsko- szwajcarski pojedynek zakończony tak pięknym finałem wzruszył mnie. a kiedyś wśród rzeczy, które mnie wzruszają na pewno nie wymieniłabym meczu. muszę sobie przemyśleć tą listę jeszcze raz.  

chłodna niedziela znowu okraszona spokojem. udekorowana książką cały czas Stryjeńska. 
będę ją czytać przy kolacji- absolutnie najlepsze połączenie jedzenie i czytanie. od zawsze to dobrze na mnie wpływa. w mojej krwi na pewno płyną litery. jestem absolutnym, nieuleczalnym molem książkowym. kocham wszystkie książki jeśli tylko są na mnie w stanie wywrzeć wrażenie. przywiązuje się do autorów, serii, nie lubię ostatnich stron w powieściach. i nic tak nie przyciąga mojego wzroku jak półki z książkami. 

reszta potem.

piątek, 24 czerwca 2016

o piątku parnym

po inauguracji lato wybuchnęło z wielkim entuzjazmem. słońce rozprażyło się i napuszyło do monumentalnych rozmiarów prawie boga. pierwsza kawa z lodem dziś była, smakowała jak woda z kawą z  ale najważniejsze, że odrobinę ochłodziła. w ogóle ochłoda to brzmi pięknie i tęsknie. 
w kuchni brakuje mi tylko bobu, którego ciągle zapominam kupić i spoglądam coraz częściej w stronę malin w warzywniaku. chce mi się ich bardzo. 

oddałam nesbo do biblioteki jednocześnie wypożyczając dwa nowe kryminały. to był taki odruch bezwarunkowy. pożegnałam też poniedziałkowe dzieci, nie lubię oddawać niedokończonych książek, ale w tej było coś tak bardzo smutnego, że nie mogłam jej dłużej czytać. A poza tym czeka na mnie jeszcze Stryjeńska, chyba wolę ją. 

muzyki jest jakby mniej ostatnio; w tle przeplatają się tylko ulubione audycje z trójki i to wszystko. 
poza tym lubię słuchać często tego samego i to wprowadza w moją listę przebojów spokój i przewidywalność, którą można z przyjemnością burzyć. 
słuchałam dziś Dawida P lubię jak śpiewa, ta płyta jest lekko melodramatyczna, ale nie ma w tym nic męczącego. męczący był tylko regularnie zacinający się odtwarzacz. 

wracam do kuchni zrobić herbatę miętową i sprawdzić co tam w radiu mówią. 
mam nadzieję, że w końcu przestaną męczyć wielką brytanie. biedni brytyjczycy zostali chyba odmieni przez wszystkie przypadki. 

piątku i tak miło, że jesteś. najważniejsze jest przecież zapamiętywanie tych dobrych wycinków dnia, a nie tych, które wywołują głęboki niesmak. 


wtorek, 21 czerwca 2016

z wtorku

mała radość w pierwszy dzień lata. w kuchni nadal pachną truskawki, koper we wszystkim w zupie i na kanapkach. bez kopru moje życie kuchenne nie miałoby sensu. zrobiłam trzecie ogórki małosolne
(sprawdzałam w warzywniaku, czy ładnie pachną, powinny wyjść) bez ogórków to już byłaby prawdziwa tragedia. nie lubię tragedii dlatego łączę ogórki i koper. 
jeszcze większa kuchenna radość z wczoraj drożdżówek z serem, mam do tego przepisu tylko dwa zastrzeżenia: ser jest stanowczo za słodki i składanie każdej z nich w klasyczną kopertę jest lekko irytujące. następne jakie zrobię będą zwijane w ślimaka. a przepis z cukierni lidla. 

a książki nadal nesbo i poniedziałkowe dzieci. sprawdzałam urodziłam się w piątek, będę mniej nieszczęśliwa. czytanie ich prawie jednocześnie to jak przeskakiwanie z letniej pogody do chłodnej zimy. w ogóle czerwiec jest rekordowy pod względem ilości książek, mam już od tego lekki zawrót głowy. 

żeby to było chociaż piękne lato. 


sobota, 18 czerwca 2016

w sobotę

w piątek lista w tle czytania książki, dosłownie. za każdym razem się przekonuję, że czytanie i słuchanie muzyki się ze sobą nie łączy. jednak mam jednorodną uwagę. czytałam nesbo krew na śniegu (do tego jeszcze mógłby być slipknot w tle albo inny zespół z rodzaju tych nieprzyjemnych)
i z każdym zdaniem bałam się coraz bardziej wyobraźni autora. On potrafi być naprawdę straszny, nie wiem skąd mu się to bierze. chociaż dom krwi macbride był jeszcze gorszy, aż (nie to jest absurdalne jeśli się tą książkę przeczyta) chciałoby się przejść na wegetarianizm. 
dobre straszne książki pozwalają genialnie odciąć się od różnych bóli w sercu. moje serce najlepiej uspokaja się literami. 

sobota jest leniwa, powolna i taka stworzona do  uspokajania się po gorzkim tygodniu, on naprawdę był w smaku gorszy niż czekolada ze 100 % zawartością kakao. czekolada po prostu musi być słodka, inaczej zostają jej odebrane wszystkie cudowne właściwości. 
gorzki smak tych pięciu dni na długo zostanie mi w ustach. zjadłabym maliny na poprawę nastroju, chociaż one są znowu dla mnie są bardzo nieprzyzwoite. ale czy to źle? najpiękniejsze erotyki jakie przeczytałam w życiu miały w tle właśnie maliny. a leśmian nie mógł się mylić. 

w tym tygodniu z wariantów kuchennych zrobiłam tylko raz pyzy drożdżowe oraz szarlotkę, z której najmniej podobała mi się jej wysokość kaprysu(!) wierzchnia piana z białek, która w zamyśle miała przypominać bezę, ale piekarnik się uparł, że nie. w piekarnikach jest jakaś doza złośliwości. ale na pocieszenie kruchy spód był przyjemny i pachniał i smakował masłem. wszystko się we mnie buntuje przeciwko dodawaniu margaryny do ciasta. 

sobota piękna z gładkim niebem przecinanym lekko rozmazanymi obłokami. 


poniedziałek, 13 czerwca 2016

na czerwiec

W weekend nic nie ugotowałam oprócz klasycznej wody na herbatę. Jadłam truskawki i to wszystko.
Przyjemne dla języka było jeszcze łamanie palcami bezy z sernika. Czasem piana z białek ma fanaberie i nie chce wyjść albo drastycznie zapada się w sobie. A ta jest idealnym dopełnieniem dla kruchego spodu i lekkiej pianki serowej, która sama w sobie zawsze wydaje mi się odrobinę kwaśna. Ale może ja mam dziwne kubki smakowe. 

Było mało muzyki w tym weekendzie, Siesta mi gdzieś się zagubiła. A teraz i tak wszystko czego słucham jest albo za ciężkie, albo zbyt lekkie. I mi się te melodie gubią i tworzą hałas. 


Burzy się pogoda na taką burzącą się pogodę najlepsza jest czarna herbata (popołudniu) i książka. 
Z książek będę czytać na przemiennie Poniedziałkowe dzieci i Stryjeńską Angeliki Kuźniak- słyszałam ją na trójce we fragmentach. I od tego czasu zaczęła kiełkować we mnie chęć by sięgnąć po papierową wersję. Przypadkiem była w bibliotece jeszcze nowa, piękna i pachnąca literami wydrukowanymi na 80 g papierze. Chciałabym mieć perfumy o zapachu nowej książki. 

Zburzyła się pogoda, wracam do herbaty i szukania piosenek jednak jakiś miłych na początek lata. 


piątek, 10 czerwca 2016

wszystko zielone



Tydzień obfitujący w jedzenie truskawek, słuchanie trójki i czytanie. jak zwykle za dużo czytania, ale, że czytanie pomaga na wszystkie bóle świata, nie mogłam bym tak po prostu mu się oprzeć.
tym bardziej, że mój kot miał w tym tygodniu ciągłe dni obrażania się na świat i nie można na nim było polegać w kwestii kototerapii. Sam wyglądał jakby potrzebował więcej kawy, te poranki wszystkie pięć były bardzo senne.

najbardziej jasną i zieloną godziną tego tygodnia miał wtorek, pod wpływem impulsu zaprosiłam się do ogrodu botanicznego. przystawałam sobie przy każdym zielonym, patrzałam na zielone przez słońce. bardzo chciałam złote i zieleń ze sobą połączyć, jak na luźne chcenie;) wyszło ładnie.
było w tym robieniu zdjęć coś radosnego, a ja teraz  zauważam każdą małą radość. dodaję ją sobie do wcześniejszej i mam ich odrobinę więcej. 







poniedziałek, 6 czerwca 2016

w złotej kuli czerwca

Jest złoty początek czerwca, a ja ciągle jeszcze nie jeździłam na rowerze. A to jest taka radość, może dlatego, że ostatnio jest tej radości we mnie mniej. Tymczasem złotowłosy czerwiec będzie rozkwitać i myślę, że ta radość rowerowania dojrzeje. Teraz przecież wszystko dojrzewa.

Oddałam do biblioteki Dzienniki Twardocha. Czuje się teraz cudownie wypełniona mądrymi zdaniami. Układam je sobie w pamięci dla długiego pamiętania. I przypominania.
Kilka cytatów zapisałam sobie, żeby od czasu do czasu do nich wrócić. Była to genialna uczta literacka czasem ciężka i gorzka w swoich trudnych zdaniach, a czasem zwykła, codzienna, jak wycięta z każdego dnia.
Ale nie zostałam z pustymi rękami.

Jako, że niedziela miała w sobie deszcz, który wylewała na świat w nierównych odstępach czasu, upiekłam ciasto. Ciasto jest najlepsze na deszczową pogodę, szczególnie szarlotka. Bardzo zresztą lubię wyjadać potem mus jabłkowy, który zostaje na dnie w słoiku, a to była taka niedziela, że zjedzenie go było jedynym rozwiązaniem dla poprawy nastroju. Te jabłka smakują jak złoty miód.

A poza tym jem truskawki codziennie. Od piątkowego wieczora w kuchni pachnie ogórkami małosolnymi (żadne kupione w warzywniaku tak bosko nie smakują) co oznacza, że zaczęło się naprawdę lato:)

Tymczasem zamieniam elektroniczne litery na papierowe i miseczkę obmawianych truskawek:)





czwartek, 2 czerwca 2016

w tle czerwca

Nie mogę przestać myśleć o gotowaniu. Z tego myślenia zawsze mi wychodzi wchodzenie do kuchni. Choć ostatnio codziennie kupuję kg truskawek  i jem je posypane cukrem, to nie jest jakaś wielka kuchnia, ale sprawia największą przyjemność. To jednak końcówka maja pachniała na przemiennie
bułeczkami pszennymi i focaccią. Do spróbowania przepisu na tą ostatnią zainspirował mnie przepis na zwykła kaszę z młodą kapustą. Przepis na kaszę i młodą białogłową kapustę (z ksiażki qmam kasze) brzmiał tak: ,, ... podaję posypaną świeżym koperkiem, czasem ze świeżą focaccią orkiszowo- jaglaną smakuje bosko, świeżo i delikatnie".
Cóż sama focaccia mnie nie rozczarowała, ale ja ją chyba tak. Zapomniałam (tak to jest kiedy przepisy, z których się będzie korzystało zapisuje się na małych karteczkach;) ją ponakłuwać widelcem i w ogóle i wyszła taka puchata. Na drugi raz będę wobec niej bardziej brutalna;)
Znowu bułeczkom lekko się stwardniało w piekarniku, no to nie jest najbardziej pożądany efekt, gdy coś ma być po prostu chrupiące.

A literacko zbliżam się dramatycznie nieubłagalnie do końca dzienników Twardocha. Teraz czytam go znacznie wolniej. Na pocieszenie wracam do kuchni na zupę z młodą botwinką i jajkiem.