sobota, 28 marca 2015

Wierszem ciąg dalszy nastąpił

Dojrzewanie wiersza jest procesem. Ten powstał w dwóch aktach po pierwszym napisaniu wydał mi się zbyt chaotyczny, a teraz przybrał właściwą formę. Usunęłam nadmiar słów, który dodawał mu zbędnej ciężkości. Lubię harmonię w poezji ale też jej plastyczność, dodawanie słowom nowych znaczeń, tworzenie przypuszczeń i znajdywanie najmniej oczywistych skojarzeń.
Tu znowu wiersz bez tytułu bez konsekwencji powiązany z poprzednim.

jestem linią ciała
wszechświatów ziemskich
jestem linią ciała unoszącą się pod
dotykiem Twych palców 

pod wszechświatem warstwa  
wielokrotna chmur 
kontrastująca z twardą ziemią

jestem linią ciała nad
brzegiem wszechświatów 
ciemnych i głębokich 
byś mógł zanurzyć w nich dłoń 

ziemia jest szorstka i czarna 
w dotyku











poniedziałek, 23 marca 2015

Kadr dnia: wiersz

dla słów 
na litery  unoszące papier 
w próbie nadania mu kształtu ciała 
dla słów co unoszą język 
by ciała nie czynić łatwopalnym 
unoszę słowa do góry 
by dosięgnęły warg 
na krawędzi ust istniały 

dla faktury papieru
w próbie nadania mu kształtu ciała 
zamieniony w skórę
by nie czynić ciała łatwopalnym 
by uczynić je zdobne w ślinę 

istnieć chcę dla papieru 
by ciało przypominał 
by ciało zdobił krwiobiegiem 
atramentu 
dotykam ustami papieru 
jest miękki i płaski 

W międzyczasie wracam do poezji, znowu zaczynam pisać. Mam nadzieje, że na dłużej
pomysły na wiersze rozgoszczą się w mojej wyobraźni na dobre. 
Później pomyślę o recenzji książki, jest następna na liście. 




piątek, 13 marca 2015

Z mojej półki: Przyjaciółka z młodości Alice Munro

 Rozbłyskujące słońce na klawiaturze, bardzo rozleniwia. Ucina krótkie chwile zamyślenia, w tle tylko przemykają słowa, z których ma powstać spójny tekst. Ale się staram zebrać w całość.

Przyjaciółka z młodości podobała mi się, ale ja w ogóle lubię styl Munro. Czytałam ten zbiór opowiadań długo, bo ciągle w ręce wpadały mi inne książki, równie ciekawe... więc tak dojrzewałam sobie do niej. od czasu do czasu wracałam (głównie o najgłupszej porze na czytanie, czyli późnym wieczorem) żeby w końcu ogłosić dotarcie do ostatniej strony.

Jej opowiadania swobodnie unoszą się po powierzchni wyobraźni. Przeplata obrazy rzeczywistości dotykając z jednej strony zupełnie prozaicznych spraw, codziennych rytuałów, czasem wspomnień.
Autorka genialnie rozporządza całym wachlarzem emocji, bywa dramatyczna, melancholijna, a czasem zabawna. A wszystko to by opowiedzieć historie kobiet (bo to one u Munro są głównymi bohaterkami) historie miłości, tęsknoty, umierania, przypadki rządzące życiem.

Jedna z pochlebnych recenzji dotyczącej jej książek (już nie pamiętam autora) mówiła, że autorka tworzy ze swoich opowiadań małe literackie dzieła sztuki zawierając w nich wszystko, co najlepsze.
Wszystko, co najlepsze i co można stworzyć posługując się jedynie słowem. Słowem absolutnie wspaniale zawartym w krótkiej formie.

Wrażenia z lektury pozostawiają smak dobrze wykorzystanego czasu. To przyjemne obcowanie ze słowem, które uzależnia. Ja zawsze jakoś tak pod wpływem impulsów do niej wracam i czuję się jak w domu. Munro nie męczy ani dusi ciężarem nagrody ze Sztokholmu. Ona otwiera drzwi i zaprasza na prowincję w Kandzie. Aż chciałoby się zamknąć oczy i tam pojechać.