piątek, 26 września 2014

Kadr dnia: pukam do drzwi kamienia

W słuchawkach dziś śpiewa Mela Koteluk- fastrygi. To dzień jednej piosenki, kiedy słucham wciąż i wciąż
tego samego. O huraganowy wiatr poznaje coraz lepiej. Aż do braku tchu. Gorzki jest ten smak życia, smakuje aż do krwi. To nie sen. Nie sen.
A jeśli zerwie dach huraganowy wiatr ląd nie utonie. Zostanie mi w dłoni garść doświadczeń, że życie
samo w sobie jest piękne, ale ma swoje czarne chmury. Garść doświadczeń z kamienia, trwały wzór.
Trwały wzór zawierający w sobie surową wiedzę, wszystkie te kamienie, które wezmę ze sobą.

Tak wiele strachów można oswoić, zmienić na dobrą lekcję. Na lekcję, która zmienia perspektywę życia.
I umniejsza wiele z tego, co do tej pory wydawało się być największym potworem.

Chce znać na pamięć to co dobre. W następnym poście mam zamiar wrócić do snucia refleksji o książkach:)


niedziela, 21 września 2014

Z mojej półki:Alice Munro: Zbyt wiele szczęścia

Zaglądam znów do biblioteki i pytam o Alice Munro, zupełnym przypadkiem w moje ręce trafia tom opowiadań: Zbyt wiele szczęścia. Jest to okoliczność przynosząca czytelniczą satysfakcję. Poza tym Munro
podobała mi się od pierwszego usłyszenia na Trójce (chyba jeszcze przed ogłoszeniem, że dostała Nobla, czytali fragmenty opowiadań) to musiało się skończyć dotknięciem papierowej książki (jestem tradycjonalistką w tej dziedzinie, książka nie może być elektroniczna, bo nie jest wtedy prawdziwa)
spokojnym oswajaniem się ze stylem autorki, jej pomysłami na literaturę.

Rzadko sięgam po Noblistów (nie wiem, co w nich jest, ale są zbyt poważni, zbyt w każdej kategorii)
na ogół jest nam do siebie daleko. Z Munro było inaczej, podoba mi się jak pisze, jak operuje słowem, nie udziwniając niczego, nie szukając ciężki, coraz cięższych tematów, od których mózg mola książkowego się spala;) ona pisze tak po prostu, jakby siedziała na ławce w parku i opisywała zastaną rzeczywistość.
Też tak chce pisać! W jej prostocie jest jakiś pierwiastek genialności.

Tematycznie oczywiście bliska, jak mogłaby by nie być skoro pisze o kobietach. Ich postacie są intensywne, takie, które jakoś samoistnie się zapamiętuje, które przychodzą do głowy (kiedy myślę o przeczytanych książkach). Jest w tym odkrywaniu kolejnych bohaterek (wybaczcie kolokwializm) coś fajnego.
Aż chce się śledzić z uwagą ich losy. Te opowiadania czyta się z głęboką satysfakcją, że nie marnuje czasu. (choć przecież czytanie nie jest marnowaniem czasu- nigdy!)To jak przeglądanie fotografii zatrzymujących ulotne momenty życia w słowie. To momenty życia, których istnienie warto zapamiętać.

Jeszcze słówko o okładce jest taka nostalgiczna. Przedstawia jadący autobus pośród górskiego krajobrazu.
aż chciałoby się do niego wsiąść i odjechać. Akurat nie mam zdjęcia książki pod ręką, ale od czego jest wyobraźnia;)


środa, 10 września 2014

Kadr dnia: Liść

Jesienią wszystko nabiera intensywności. Poezja staje się pełnią odcieni kolorów. Intensywnieje. Stają się słowa, nawet gdy zagryzam wargi do krwi. Nawet gdy wszystko gorzkie lub gorzko smakuje. W tym smaku też jest życie. Życie z całą swoją surową stroną.

Dziś też będzie wiersz, chyba powoli wraca do mnie wena. To dzięki wielokrotnemu kontaktowi z twórczością Poświatowskiej (przygotowuje się do przeczytania jej biografii, myślę, że to wymaga 
przygotowania) to połączenie między neuronami odpowiedzialne za tworzenie, wreszcie kliknęło. 

jestem na podobieństwo liścia
nie pasująca do Twej dłoni
jesteś abstrakcyjny dla mojej skóry
przebrana w odcienie nagości
kruszę się w gałęziach Twych dłoni

Jesienny czas pisania wierszy można uznać, za otwarty. Nie mogę się doczekać (choć z drugiej strony
chciałabym żeby słońce królowało jak najdłużej) Siest niedzielnych słuchanych przy zgaszonym niebie, wtedy jest naprawdę weno twórczo:)