piątek, 21 listopada 2014

na mglistą jesienność proza poetycka

W listopadzie przytul mnie książką. Przytul mnie miękką historią spowitą we mgle. We mgle rozkosznej historii która zabiera mnie w nierzeczywistość. Wyobraźnia pochłania ponurość, zapala światło. Na niej buduje dom na piasku, lecz lubię mój dom wyobrażeń. Lubię mój dom, choć nie istnieje, wyobraź sobie dom zbudowany ze słów.
A ja chcę miękkości słów policzalnych, słów rozkosznych mających linie kręgosłupa. Słów nabrzmiałych od znaczeń ukrytych pod powierzchnią. Rozbieram je z  dosłowności i jaskrawości.

Słowo staje się przebłyskiem jasności. Gaszone i zaświecane, unoszące się i opadające jak w teatrze
cieni. Słowo to cień błyszczący w ciemności. Rozpostarte na brzegu ciała. Słowo przecież pochodzi
z ciała.

Listopadem mnie otul w wierszach zamknij i otwórz ustami. Rozkołysz wyobraźnię późno jesiennymi  malinami. Ich  szron czerwieni się na wargach o smaku nieskończoności ciała.
Otul mnie słowem, szeptem co zwilża suchość malin.
Słowo pochodzi z ciała. Jestem ciałem z słowa zbudowanym. Wszystko to łatwopalne, ulotne
rozpustnie rozhuśtane między palcami, z wyobraźni wyssane.

W listopadzie pachnie słowem... oprócz deszczu, skruszałych liści zmiętych i pomiętych nie do wyprostowania. Czy można je wysuszyć?
Rozebrane drzewa stają się głęboko czarne z ramionami czułołamalnymi. A niebo ostatecznie zasnuło się szarością. Pod szarym niebem dzień i noc.


Rozgryzam językiem smakowitość malin. Rozgryzam językiem kwaśność owoców, przygryzam wargi- to szept poezji. To szept poetyckiej prozy smakującej kwaśnym, lekko gorzkim owocem.
Rozgryzam językiem smak poezji, przygryzam usta ukrwione szronem z malin.

Się ściemnia. Ściemnia się.














wtorek, 11 listopada 2014

Z mojej półki: Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa

Jako, że lubię łączyć różne wątki i nici w kulistą całość, pozwolę sobie na małą dygresję, a propo innych dzieł Murakamiego. Poza tym jestem pod wpływem muzyki. Muzyki z Magla Wagli, a wiecie (już) że ta muzyka wywołuje specjalne natchnienie. Porusza kreatywność, ależ ja nie o tym. Wracam do książek. 
To nie jest moja pierwsze spotkanie z autorem. Jego powieści, co prawda, dość nieregularnie, ale przeplatają się w moich czytelniczych wyborach. Wracam do Niego i to są udane powroty.
Zaczęłam od Przygody z owcą- pamiętam, że nie od razu ją rozgryzłam i nie od razu poczułam ten specjalny klimat, ale ostatecznie kliknęło. Pełna absurdalnych sytuacji, nadzwyczajnych umiejętności bohaterów i sytuacji, które w zwykłym świecie się nie zdarzają. Na tym polega cały jej urok, że zostaje się zabranym w zupełnie niesamowitą podróż, podczas której, wyobraźnia przestaje mieć jakiekolwiek granice.I to jest to co najbardziej lubię- gra z wyobraźnią czytelnika:)
                                                   
Potem odkryłam Rok 1Q84 w 3 tomach. Od zawsze mam słabość do rozbudowanych historii, niekończących się na jednej książce. Tu Murakami skupia się na trudnych tematach- sekt religijnych i wszystkich paskudnościach wynikających z przynależności do nich i ich istnienia. Porusza trudny temat przemocy wobec kobiet. W tle już łagodniej, choć odrobinę inaczej, niż u wszystkich, uczucie, które obudziło się po latach wielu między Aomame i Tengo. Seryjną morderczynią i zwyczajnym mężczyzną.
Poznali się w podstawówce, a spotykają po 20 latach...

Czytając jego książki jestem trochę głową w kosmosie wyobraźni, a nogami lekko dotykam ziemi.
To dość abstrakcyjne uczucie, ale chyba idealnie opisuje historie przez Niego stworzone.
I jeszcze jedna dygresja zanim przejdę do głównego tematu- bardzo żałuje, że Murakami nie został obdarowany Noblem. Choć, to na pewno negatywnie na jego twórczość nie wpłynie...

Wracam do Bezbarwnego Tsukuru Tazaki  jest to w przeciwieństwie do wyżej opisanych najbliższa rzeczywistości i realizmowi książka japońskiego autora? tak, chyba, tak.
To powieść, przy której przystawałam od czasu, do czasu. Nie połknęłam jej od razu, mimo to podobała mi się. Wiele w niej  muzyki poważnej, końców relacji, końców etapów życia. Zresztą muzyka rozszyfrowuje tytuł.
Na pierwszym planie, czy też najważniejszą planetą jest Tsukuru. Na początku bliski samobójstwa i załamany po utracie czwórki przyjaciół z LO ( z którymi utrzymywał kontakt mimo przeprowadzki z rodzinnej Nagoi do Tokio) którzy bez wiadomego mu powodu zrywają z Nim kontakt. To wydarzenie negatywnie wpływa na kształtowanie się jego poczucia własnej wartości i pewności siebie. Żyje trochę jak pustelnik w swoim tokijskim mieszkaniu. Kończy studia, zaczyna pracę w firmie budującej dworce (w ogóle dworce są jego największą pasją) ale nie tworzy bliskich relacji z ludźmi. Przez chwilę w swoim życiu ma przyjaciela, do którego się zbliżył (słuchają razem muzyki, dyskutują o książkach, czy też chodzą na basen) jednak to też się w pewnym momencie urywa. I tak znowu zostaje sam.
W tej powieści jest dużo samotności (może dlatego, tak dobrze się przy niej czułam) pojedynczości, ale to wcale nie sprawia, że jest smutna.
W pewnym momencie życia pod wpływem Sary, z którą Tsukuru zaczyna się spotykać, postanawia spotkać się z dawnymi przyjaciółmi i rozwiązać zagadkę zerwania przez nich z nim kontaktu. Wybiera się w podróż do rodzinnej Nagoi i Finlandii, gdzie mieszka jedna z dawnych przyjaciółek... to spokojna przygoda, przygoda w stylu Tazakiego (którego trudno nie polubić) gdzie nie ma szalonych i nieoczekiwanych zwrotów akcji, to podróż w głąb siebie. I nic więcej już nie zdradzę! chyba rozsypał mi się worek ze słowotokiem.
Przestaje, uspokajam się i przejdę do zakończenia, które jest grą niedomówień. Podobało mi się to, że pisarz zostawia historię bez jednoznacznej odpowiedzi.

Myślę, że będę czytać nadal Murakamiego, lubię jego świat. Jego specyficzny styl i lekką egzotyczność jego książek:)

Do następnego razu:)




sobota, 8 listopada 2014

Moje poetyckie korzenie

Dalej trwam w stanie bycia słowoczułą. We krwi mi płynie słowo, sobota jest idealnym dniem by pisać.
Pisać wiersze, za oknem ciągłe ciemno, deszcz, a ja rozwijam zwoje wyobraźni.
Wena pozwoliła się obłaskawić pod wpływem Poświatowskiej i absolutnie genialnego Curly Heads.
Lubię kiedy ktoś mi tak śpiewa...
A więc mam wiersze dwa. Zupełnie nowe i dojrzałe do wydania na świat, by wypuścić korzenie.

Ta muzyka porusza wszystko, co najlepsze. Ta piosenka porusza najgłębsze rejony wyobraźni, te przeważnie nienaruszone, stają się materialne i pisemne. HouseCall  wszystkie łatwopalne myśli
przeobraziłam w zdania.

Akt pierwszy:



cała kruchość
źdźbła trawy
co łamie się pod ciężarem
wszechświata
usychaniem celebruje życie

cała kruchość ciała
przeźroczystość skóry
naga między policzalnymi
palcami łamie się
pod ciężarem wszechświata
celebruje krwi krążenie

cała kruchość wszechświata
kwitnie pod moim oknem
bym mogła zrywać ciężkie liście
w pył je zmiażdżyć dłonią lekką 

Akt drugi:


jesteś pod moim oknem
drzewem
drzewem rozebranym do nagich
konarów

rośniesz pod moim oknem
usychasz w  zieleni

w procesie fotosyntezy
tworzą się wszechświaty
Twych ramion

jesteś pod moim domem
drzewem które w oknie
odbija mój cień

w procesie fotosyntezy
tworzą się wszechświaty
naszych korzeni


 Miłej lektury!




 

czwartek, 6 listopada 2014

Kadr dnia: wiersz


znikanie serca 
gdy staje się monotonne
zatrzymuje krwiobieg

znikanie serca jak
przekraczanie ciała na krawędzi
to krawędź
z n i k a n i a
TO
wielobarwność krwiobiegu
monotonna w swej
czerwieni

jestem sercem
znikanie to mój akt życia



poniedziałek, 3 listopada 2014

Z mojej półki: Miłość dobrej kobiety Alice Munro

To moje następne spotkanie z Noblistką, miło spędziłyśmy razem popołudnie w niedzielę. Zaprosiła mnie do swojego świata ukrytego w tomie opowiadań Miłość dobrej kobiety, do świata krótkiej formy. Z przyjemnością zamknęłam za sobą drzwi, uciekając w jej opowieści przed listopadowym schyłkiem jesieni.

Jestem tu pośród plonów, które jesienną porą wydały piękne owoce. Słowa w jej opowiadaniach są jak  zbiory owoców w skrzyniach ułożone i czekające na chwile relaksu, aż ktoś je zje;) Każda z tych skrzyni zawiera inne opowiadania złączone, jak zwykle, motywem kobiety.

Jestem tu wśród słów, których sama bym nie napisała. Moje słowa ciągle dojrzewają, pilnuje ich by nie uschły. Munro wywiera na mnie nieustanne wrażenie, za scalanie pojedynczych fragmentów, w jedną całość.
W całość, która jest, w gruncie rzeczy właśnie, krótką formą pisarskiej ekspresji. Krótką, ale po mistrzowsku skonstruowaną.

Przechadzam się razem z autorką po kanadyjskiej prowincji. Zaglądam do domów, obserwując życie kobiet. Każda z nich opowiada swoją historię życia. Historię utkaną z rzeczywistości, wszystko to może wydarzyć się naprawdę, nie tylko w wyobraźni. Miłość dobrej kobiety ma różne barwy. Bywa smutna, wzruszająca, ale też lekko ironiczna.

Czytanie tego zbioru to literacka przyjemność. To jedna z tych autorek- noblistek, co do których, nie mam wątpliwości, że będę wracać. Wracać by smakować słowo o wielowymiarowym smaku.

Do następnego razu:)

niedziela, 26 października 2014

Dziś jestem słowoczuła...

Zaczyna się nieznośne ciągłe ciemno za oknem. Można wtedy wypożyczać najdłuższe, najprzyjemniej ciągnące się w nieskończoność książki albo oddawać się wieczorami domuzycznianiu.

W pełną ponurości niedzielę najlepsza jest Siesta (trójkowa) nie ma nic lepiej dogrzewającego i wenotwórczego niż ta audycja. Jest piękna muzyka, błyskotliwy prowadzący i wspaniałomyślność poetycka. Która to kończy się tak:

przygaszone światło pnące się cieniem
rozproszone jak nagie gałęzie ramion

przygaszone cienie pnące się światłem
splecione miedzy palcami jak konarami drzew

przygaszenie dwóch krańców ust
osadzone we mgle

Dziś jestem słowoczuła i słowotwórcza a wszystko dzięki domuzycznieniu niedzielnemu.

W późną jesień wpisuje się genialnie Magiel Wagli są obłędni momentami, czasem trudni do rozgryzienia
w swoich wyborach muzycznych, bywają ironiczni w mowie, ale ogólnie pozostawiają wrażenie muzycznego dopełnienia. Wypełnienia w najlepszym wydaniu. Wypełnienie dźwiękiem, jak to ładnie brzmi.

A poza radiem? kiedy radio rozsmakowuje w muzyce, ale audycja się kończy, a chciałoby się więcej
czegoś dobrego. Wtedy niezawodnie sięgam po debiut Dawida Podsiadło (czasem mogłabym słuchać tej płyty w nieskończoność. Całej, bo ona jest g e n i a l n a. Jej odbiór zmienia się w zależności od kąta padania światła i pory roku. Akurat teraz niezastąpiona.

Powoli też odwracam się w stronę Florence. Jest taka rozgrzewająca. Jej utwory kolorują każdą słotę, brzydkość i nieszczęścia wszelkie. Koniec kropka.

Między tym Curly Heads i ten utwór podsłuchane na liście  też rozgrzewające i energetyczne, na odmianę.

Ale w chwilach totalnego niedosytu muzycznego Aga Zaryan z ostatniej płyty Remembering Nina&Abbey
najlepsze do pieczenia późno w noc świątecznych ciasteczek. Drobne wyprzedzenie... nie szkodzi, najważniejsze, że umila rzeczywistość.

Zapomniałabym dopisać Agnes Obel (wiem, że często o niej wspominam- ale nie mogło jej tu zabraknąć)
coś szczególnego? Ostatnio Fuel to fire   roztapia serce jakby było gorącą czekoladą...

Na razie wszystko, wstęp do uprzyjemnienia ponurej aury rozpoczęty!

czwartek, 16 października 2014

Z mojej półki: Zadie Smith Londyn NW


Byłam ciekawa nowej książki Zadie Smith tym bardziej, że czytałam poprzednie. Choć dużo czasu upłynęło między wydaniem poprzednich a ukazaniem się Londynu, miałam w pamięci same dobre wspomnienia.
Miałam w pamięci dobrą powieść. A teraz przeczytałam Londyn i co? właściwie powiedziałabym (WIEM! to brzmi przebrzydle okropnie) że to dość... przeciętna książka i mało zapadająca w pamięć historia.(Sorry Zadie) Już się tłumaczę, bo czułam się jak na karuzeli czasem wielkie Łał (że się tak kolokwialnie wyrażę) a czasem wielka lub mniejsza nuda. Początek jest dobry, ale im dalej w książkę, kartki, czy też historię to staje się nieznośną grą socjologiczną z czytelnikiem. Historia o ludziach z miasta ich różnych losach, spojrzeniu na życie, o tym jak ono się potoczyło, a w tle tygiel kulturowy Londynu.
Pisze o różnicach społecznych wynikających z przynależności do określonej grupy, która to przynależność w pewien sposób określa szanse i możliwości każdego człowieka. Mówi o podejściu do życia. Na drugim planie opisuje różnice na tle rasowym. Także mnóstwo poważnych tematów, w głębi duszy Smith jest miejską realistką, opisuje miasto ,jak w soczewce, pokazując wszystkie jego wady i zalety. Wszystkie rysy.
A teraz coś dobrego, oprócz początku? nietypowa narracja, to mnie zaciekawiło (jako osobę, usilnie starającą się napisać coś własnego) i próba pokazania, że (banał, wiem!) nie ma złych jednoznacznie ludzi, bardziej jest to konsekwencja dokonywania złych wyborów.
No i plus za okładkę:)jest nostalgiczna, pokazująca też anonimowość ludzi w dużych miastach. Lubię ją mogłabym po prostu na nią patrzeć, bez zaglądania do środka. Ale zajrzałam, oczywiście (mimo paru nierówności) nie żałuję.

Do następnego razu!

środa, 8 października 2014

Kadr dnia: wiersz

drzewo co arytmią we mnie oddycha
pulsuje tlenem
drzewo co sercem mym jest
pulsuje krwią oddycha
dłonią drzewa dotykam
próbuje nie ranić ust o korę
twoją szorstką skórę mam
między wargami

kruchych korzeni jestem pozbawiona
moje serce nie prowadzi procesu
fotosyntezy

wolę nie myśleć czy mogłabym go komuś zadedykować.

wtorek, 7 października 2014

Kadr dnia dusza pełna szpilek

Wyciągam dłoń do słońca, chciałabym je zachować na zawsze. Chociaż czuje się pochmurna wewnątrz.
Momentami burzowa i granatowa w środku. Pukam do drzwi kamienia i zastanawiam się czy nie jest pusty w środku, bo może coś mnie go wewnątrz zjada? Dużo rzeczy mnie ostatnio pochłania niekoniecznie w najbardziej 
optymistycznym sensie. Czasem czuję się kamienna i wypalona. 
Stąd na przykład upodobanie do tej piosenki, mam jedną płytę zespołu Slipknot i jeden ulubiony utwór 
The Blister Exists  która jakimś cudem (nie pytajcie o uzasadnienie) starannie miażdży i naprawia serce. 
Do mojego serca płynie krew rockowa i metalowa, zdarza się w każdym razie. 

Ale jeśli ktoś śledzi mojego bloga, wie że w mojej duszy czasem gra iskierka romantyczna... i pełna łagodności. Przejawia się to sięganiem po Agnes Obel i inne wokalistki z tego kręgu. 
Niniejszym wyzwaniem zakończę mój post:) 
 

piątek, 26 września 2014

Kadr dnia: pukam do drzwi kamienia

W słuchawkach dziś śpiewa Mela Koteluk- fastrygi. To dzień jednej piosenki, kiedy słucham wciąż i wciąż
tego samego. O huraganowy wiatr poznaje coraz lepiej. Aż do braku tchu. Gorzki jest ten smak życia, smakuje aż do krwi. To nie sen. Nie sen.
A jeśli zerwie dach huraganowy wiatr ląd nie utonie. Zostanie mi w dłoni garść doświadczeń, że życie
samo w sobie jest piękne, ale ma swoje czarne chmury. Garść doświadczeń z kamienia, trwały wzór.
Trwały wzór zawierający w sobie surową wiedzę, wszystkie te kamienie, które wezmę ze sobą.

Tak wiele strachów można oswoić, zmienić na dobrą lekcję. Na lekcję, która zmienia perspektywę życia.
I umniejsza wiele z tego, co do tej pory wydawało się być największym potworem.

Chce znać na pamięć to co dobre. W następnym poście mam zamiar wrócić do snucia refleksji o książkach:)


niedziela, 21 września 2014

Z mojej półki:Alice Munro: Zbyt wiele szczęścia

Zaglądam znów do biblioteki i pytam o Alice Munro, zupełnym przypadkiem w moje ręce trafia tom opowiadań: Zbyt wiele szczęścia. Jest to okoliczność przynosząca czytelniczą satysfakcję. Poza tym Munro
podobała mi się od pierwszego usłyszenia na Trójce (chyba jeszcze przed ogłoszeniem, że dostała Nobla, czytali fragmenty opowiadań) to musiało się skończyć dotknięciem papierowej książki (jestem tradycjonalistką w tej dziedzinie, książka nie może być elektroniczna, bo nie jest wtedy prawdziwa)
spokojnym oswajaniem się ze stylem autorki, jej pomysłami na literaturę.

Rzadko sięgam po Noblistów (nie wiem, co w nich jest, ale są zbyt poważni, zbyt w każdej kategorii)
na ogół jest nam do siebie daleko. Z Munro było inaczej, podoba mi się jak pisze, jak operuje słowem, nie udziwniając niczego, nie szukając ciężki, coraz cięższych tematów, od których mózg mola książkowego się spala;) ona pisze tak po prostu, jakby siedziała na ławce w parku i opisywała zastaną rzeczywistość.
Też tak chce pisać! W jej prostocie jest jakiś pierwiastek genialności.

Tematycznie oczywiście bliska, jak mogłaby by nie być skoro pisze o kobietach. Ich postacie są intensywne, takie, które jakoś samoistnie się zapamiętuje, które przychodzą do głowy (kiedy myślę o przeczytanych książkach). Jest w tym odkrywaniu kolejnych bohaterek (wybaczcie kolokwializm) coś fajnego.
Aż chce się śledzić z uwagą ich losy. Te opowiadania czyta się z głęboką satysfakcją, że nie marnuje czasu. (choć przecież czytanie nie jest marnowaniem czasu- nigdy!)To jak przeglądanie fotografii zatrzymujących ulotne momenty życia w słowie. To momenty życia, których istnienie warto zapamiętać.

Jeszcze słówko o okładce jest taka nostalgiczna. Przedstawia jadący autobus pośród górskiego krajobrazu.
aż chciałoby się do niego wsiąść i odjechać. Akurat nie mam zdjęcia książki pod ręką, ale od czego jest wyobraźnia;)


środa, 10 września 2014

Kadr dnia: Liść

Jesienią wszystko nabiera intensywności. Poezja staje się pełnią odcieni kolorów. Intensywnieje. Stają się słowa, nawet gdy zagryzam wargi do krwi. Nawet gdy wszystko gorzkie lub gorzko smakuje. W tym smaku też jest życie. Życie z całą swoją surową stroną.

Dziś też będzie wiersz, chyba powoli wraca do mnie wena. To dzięki wielokrotnemu kontaktowi z twórczością Poświatowskiej (przygotowuje się do przeczytania jej biografii, myślę, że to wymaga 
przygotowania) to połączenie między neuronami odpowiedzialne za tworzenie, wreszcie kliknęło. 

jestem na podobieństwo liścia
nie pasująca do Twej dłoni
jesteś abstrakcyjny dla mojej skóry
przebrana w odcienie nagości
kruszę się w gałęziach Twych dłoni

Jesienny czas pisania wierszy można uznać, za otwarty. Nie mogę się doczekać (choć z drugiej strony
chciałabym żeby słońce królowało jak najdłużej) Siest niedzielnych słuchanych przy zgaszonym niebie, wtedy jest naprawdę weno twórczo:)


niedziela, 31 sierpnia 2014

Kadr dnia: wiersz

Załapałam się jeszcze na końcówkę sierpnia z moim nowym postem. W sumie to odnaleziony wiersz z połowy lata, więc będzie takim mini podsumowaniem wakacji. Dziś ciągle pada, monotonnie, wręcz.
Także w zasadzie szkoda, ale mam gdzieś w pamięci błyszczące słońce. I wielokrotnie cieplejsze dni.

Choć i tak schyłek lata miał swój urok urozmaicony miłym spotkaniem:). Pieczenie ciasta przyozdobionego czekoladą i orzechami i gadanie do późnej nocy... dopiszę sobie do (zbyt krótkiej) listy rzeczy fajnych i wartych powtórzenia;).

Wracając do poezji bardzo lubię, kiedy wychodzą mi takie historie spod palców i głębin wyobraźni.
Ta ostatnia może czasem prowadzi mnie w dość osobliwe rejony, ale to terra incognita, a tam zawsze
znajdzie się coś oryginalnego.

uczę się Szekspira nauczyciela języka 
dramatycznego 
i staje się literami, co w Julię tchnęły życie
i staje się postacią dramatu 
gdy naga wychodzę na scenę 

Inspiracja ma to podłoże muzyczne Fink 


niedziela, 17 sierpnia 2014

Z mojej półki: Marek Niedźwiecki Nie wierzę w życie pozaradiowe.

zdjęcie z mojego instagrama
(@missbajaderka)
Gdyby nie wymiana e-mailii z przyjaciółką, pewnie zaplątałabym się w negatywną rozbiórkę tej książki. A na pewno przedstawiłabym ją jako osoba zamroczona nieuzasadnioną niechęcią.

Z początku nie uwierzyłam Markowi Niedźwieckiemu w jego opowieść, być może dlatego, że przeczytałam ją szybko, między innymi książkami. A to jest opowieść, obok której trzeba przystanąć z muzyką w tle i obrazami Australii. Przemykając w myślach korytarzami radia. 

Jak pisze autor: ,, Kiedyś myślałem, że to ja wybrałem samotność. Teraz podejrzewam, że to samotność wybrała mnie, a ja z czasem ją polubiłem. Samotność zaprowadziła mnie do radia, pchnęła do pamiętników(...). I do tej książki, która także powstaje w samotności". To cytat ze strony piątej, pierwszych akapitów wstępu, będący kwintesencją i jednocześnie drogowskazem do odbioru tej książki. I coś w tym jest, w tej samotności. W samotności najlepiej mi się myśli (bez szumu komunikacyjnego) pisze prozą i tworzy wiersze. No i przede wszystkim najlepiej się wtedy słucham muzyki. Ale to taka dygresja. Wracam już do sedna :)
Marek Niedźwiecki poszedł pod prąd. Przyznał, że prowadzi zwyczajne, a czasem nawet nudne życie. Nie każdy by miał do tego odwagę, szczególnie będąc osobą publiczną, napisać, że tak właśnie jest fajnie żyć, trochę na uboczu. Że nie przeżywa szalonych przygód i nie ściga się z czasem, by zanim nadążyć. Pisze, że lubi rutynę, dni podobne do siebie, a niedziele najchętniej spędza na kanapie.
A poza tym o czym dowiedziałam się zupełnie nie dawno, lubi Poświatowską:) Moją absolutnie ukochaną poetkę. I to mnie najbardziej zachwyca.
Także w gruncie rzeczy, to przyjemna lektura, wniosek wyciągnięty w efekcie drugiego wrażenia.



wtorek, 12 sierpnia 2014

Z mojej półki: Jo Nesbo Policja


Policja 

Po zachwycającej literaturze, przyszedł czas by wrócić do korzeni;)
Jak zwykle moją ciekawość uspokoiła biblioteka, gdy przypadkiem natknęłam się na Policję pośród innych kryminałów. Jakoś tak automatycznie wyszło, że wzięłam ją do ręki i wypożyczyłam.
  Tak czytanie to jest stan umysłu. Mój mózg nieustannie pożąda nowych książek;) poza tym charakteryzuje się niezawodną intuicją przy ich wyborze. Czasem trafiam na te, które nie do końca spełniają moje oczekiwania ( o tym jednak następnym razem).
  Wracając do meritum, do Nesbo pisarz trzyma poziom. Jak zawsze bezwzględny i bezkompromisowy. Prowadzi czytelnika przez labirynt zła. Tym razem giną policjanci, którym nie udało się rozwiązać spraw
w przeszłości. I giną właśnie na miejscach tamtych zbrodni. Brakuje śladów, a  w Wydziale Zabójstw Harrego...
    To dobry kryminał. Akcja się nie ciągnie, skoncentrowana jest na rozwiązaniu zagadki. A gdzieś w tle toczy się życie policjantów. I tego wątku oprócz odkrycia mordercy dotyczy zakończenie... Lubię Nesbo, bo nie marudzi, nie rozciąga fabuły, ciągle zaskakuje i przywiązuje do swoich książek.

Polecam:)



   

  

piątek, 8 sierpnia 2014

Z mojej półki: Wyznaję Jaume Cabre

zdjęcie z mojego instagrama
@missbajaderka
To wspaniała powieść, której przeczytanie jest niezapomnianym czytelniczym przeżyciem. Właściwie nie napisana, ale skomponowana w sposób mistrzowski. Jak symfonia, muzyka, w której nie ma jednej fałszywej nuty. To muzyka słowa, którą się czyta z najwyższą przyjemnością i podziwem.Z nagłymi i łagodnymi zmianami nastroju. To powieść utwór muzyczny szorstki i brutalny, poruszający kwestię zła. Z drugiej strony wręcz ckliwy, wzruszający. Pełen subtelności i opisów wrażeń estetycznych.
Pisarz posługuje się wieloma emocjami, jak linoskoczek balansuje swobodnie na granicy epok. Zmieniając czas i miejsce akcji tworząc warstwy z wieloma wątkami misternie ze sobą połączonymi.
To powieść pochwała dorobku literatury. Ujawniona w scenach opisujących dom głównego bohatera, który jest miejscem zamieszkania przede wszystkim  dla książek. Zresztą Adrian Ardevole to poliglota i wykładowca akademicki ceniący i szanujący książki. Tak samo mocno jak skrzypce i muzykę, którymi się otacza. I miłość do Sary Voltes- Epstein stanowiąca dopełnienie jego życia.
Otwierając tą powieść to tak jakby patrzeć na obraz pełen różnorodnych kolorów, które w jakiś cudowny sposób łączą się ze sobą. To tony, cienie, półcienie pełne niuansów, które odkrywa się po głębszym wpatrzeniu w obraz.

Nie do przeczytania jednym tchem. Wypełniłam tą książką cudowne dwa tygodnie bycia pod nieustannym wrażeniem literatury. Pozostał mi tylko niedosyt, że tak szybko się skończyła. I pragnę więcej.
Wyznaję moją miłość do literatury myślę, że to byłby idealny podtytuł.





środa, 23 lipca 2014

Kadr dnia: wiersz

Przyszedł czas na wiersz, jakaż to wiekopomna chwila, gdy między zwykłością a muzyką, bo to była muzyka tzw. siła sprawcza, rodzi się sztuka pisania. Za każdym razem sztuka ta dojrzewa i staje się o jeden większa.
A wszystko dzięki Locie pszczoły nad Tymiankiem i piosence Hey. Posłuchajcie sobie.

Pachnie po deszczu pole, to chwila. Chwila do zapamiętania.

konsystencją bliska rosie
unoszącej ciężar zbóż
co rozpryskana z porannego świtu
powstała

konsystencją rosie podobna
lżejsza od kropli

z połaci leśnych pól
pól zwielokrotnionych
jestem lżejsza o źdźbło
trawy 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Z płatków kwiatów utkana zmieniona w stan istnienia oddycham

Tu jest cisza o konsystencji stałej i niezmiennej. To niemożliwe, że noc może być aż tak czarna, nie oświetlona lampami. Nie oświetlona miastem. Patrzę przez okno i nic nie widzę.
Cisza ma konsystencję taką niezbywalną i trwałą. Pachnie zbożem i jeziorem. Ma kolor zachodzącego topiącego się w chmurach słońca. I słony smak roweru sunącego po leśnych, piaszczystych ścieżkach.
Wszystko jest harmonijnie, bo nie poddane człowiekowi. Wiewiórki skaczą po najwyższych koronach drzew i to jest proste. To jest mój lot pszczoły nad tymiankiem.

Nie czuję tu upływu czasu, mierzę czas wschodem i zachodem nieba. Jestem w niebie. Mam łany zbóż przed sobą i schowane w nich chabry i maki. Wszystko pachnie dostojnie wielką przyrodą. To nie jest betonowy miejski ogródek to jest Prawdziwa Przyroda.

Stoję przed tą przyrodą pełna pokory i dotykam kory brzozy i jestem szczęśliwa. I pewna, że znam odpowiedzi na wszystkie zbyt trudne pytania. A może i nie znam, ale jako to się ma do wieczności?
Może moje życie właśnie jest prostsze niż myślałam.

Mgła obłoków kładąca się nieregularną linią nad horyzontem lasu. Wszystko zaczyna się i kończy w lesie.
Las tu rządzi tym spektaklem wspaniałości i wdycham tlen. Nie trujący tlen miejski, tylko tlen sosnowy.

Wszystko jak u Leśmiana, nie wzięłam jego wierszy, w zasadzie szkoda, nigdzie nie pasują tak genialnie
jak tu. Gdy przestaję pośpiesznie klikać w klawiaturę, bo uciekną myśli, słyszę tylko ptaki i cykadę świerszczy.
Jak u Leśmiana, w jego wierszach przyroda jest barwna i żyje. Tu żyję sercem, nie rozumem. Tu żyję i słyszę bicie serca matki Ziemi.

Koniec:)

wtorek, 8 lipca 2014

Z mojej półki: Katarzyna Bonda Pochłaniacz

Pochłaniacz - Katarzyna BondaMiędzy innymi lekturami trochę wyczekiwałam nowej książki Bondy. A kiedy zobaczyłam ją w księgarni... wiedziałam, że niedługo wpadnie w moje ręce. Udało się wypożyczyć ją z biblioteki:) Z jednej strony to ekologiczne, a poza tym mam żelazną zasadę: nie kupuję kryminałów, bo są książkami jednorazowego przeczytania.

Pochłaniacz pochłania, po prostu. Kiedy niecierpliwie czytałam ostatnie już strony po raz kolejny straciłam poczucie czasu i rzeczywistości. Wbrew mojemu wielkiemu zakochaniu w książkach, nie zdarza mi się to tak często.
Wymagania wzrosły.

Z tą autorką zetknęłam się już wcześniej w Sprawie Niny Frank i Tylko martwi nie kłamią. W których głównym bohaterem był Hubert Meyer, zawodowo zajmujący się tworzeniem profilów przestępców, to samo robi nowa bohaterka następnej książki- Sasza Załuska.
Potem jest klasycznie morderstwo, mafia, gangsterzy i policja. Bez niepotrzebnie rozbudowanych opisów drastycznych scen lub takiż postępowań zabójców, psychopatów i innych. Z rozbudowanym za to, jakby to nazwać, wątkiem fabularnym? głupio brzmi, nie! wiem (wikipedia podpowiedziała) to jest powieść kryminalna. Chodzi mi to, że autorka nie skupia się wyłącznie na samym morderstwie, ale jest ono częścią
fabuły, wpisane między sceny z życia. Uff wygadałam się wreszcie. To było trudne do wytłumaczenia.

To 670 stron, których mijania się prawie nie zauważa. Pisane plastycznym potocznym językiem. Nie bierzmy tego za minus kto czytał kryminał napisany piękną polszczyzną?Wolę te posługujące się żywym językiem, który nadaje dialogom odcienia realności, a  całą powieść osadza w realnym świecie.

I wszystko, a najprzyjemniejsze jest to, że powieść jest 1 w czterotomowej serii:D
związanych z żywiołami. Akurat Pochłaniacz, traktuje o powietrzu i generalnie zapachu, który stanowi najważniejszy dowód w sprawie o morderstwo....



Do następnej książki:)










wtorek, 17 czerwca 2014

Z mojej półki: Jerzy Sosnowski Spotkamy się w Honolulu

jerzysosnowski.pl


Zaczęłam pragnąć tej książki od... pierwszego usłyszenia na antenie Trójki. Audiobooki zawsze przemawiały do mojej wyobraźni niejako podwójnie. A w tej zakochałam się od pierwszych słów, poczułam taką głęboką czytelniczą satysfakcję wynikającą z obcowania z dobrym tekstem. Od razu też dodam, że nie zamierzam być obiektywna i raczej będę wyławiać perły komplementów z oceanu niż krytykować.
Dodam na swoje usprawiedliwienie, że jako niestatystyczna Polka czytam więcej i wykształciłam w sobie radar na dobrą literaturę. Ten działa niezawodnie!


W fabule przeplatają się lata totalnie dla mnie odległe i znane tylko z opowiadań czasy PRL- u
z współczesnością. Ale to tło, a na pierwszym planie miłość. Bo to w gruncie rzeczy klasyczna, ale nie schematyczna historia miłości Romy i Piotra. Która być może w rzeczywistości wydarza się rzadko, albo wcale,bo nie zniosłaby braku społecznej akceptacji- dzieląca ich różnica wieku wydaje się być nie do pokonania itd, ale jesteśmy na styku rzeczywistości i fikcji literackiej- tu zawsze można więcej.
A więc suniemy po cieniach przeszłości, wspomnień Romy z czasów jej młodości i pracy jako stewardessy,
przyjaźni z Bellą i Stefanem. Za chwilę  znowu wrócić do współczesności Piotra i jego przyjaciela Marka.
Dziennikarza piszącego reportaże dla jednej z warszawskich gazet, mającego za sobą dwa nieudane związki i programisty pedanta (z obsesją na punkcie dokładności szczególnie w kuchni.) z bardzo chłodnym podejściem do miłości.
By w końcu spotkać Romę (pachnącą cynamonem;) i Piotra i podglądać ich znajomość... jak twierdzi opis z okładki: ,, dziwne przypadki decydujące o życiu, ludzkie trójkąty i zakazana miłość. W tle bigbitowe lata 60 ubiegłego wieku"

To książka, do której na pewno wrócę. Ma też bardzo ładną okładkę ( jako, że zbyt często patrzę na okładki kryminałów, które zwykle przyjemne nie są, zwracam większą uwagę na takie detale) a ta ma w sobie coś mile przyciągającego. 

Nadchodzi złoty wiek jeśli chodzi o następne w kolejce powieści, cieszę się niezmiernie na tą okoliczność.
Do następnego odcinka ( tym razem publikuję już cały tekst) ! 





wtorek, 10 czerwca 2014

O radości

O radości dziś bym chciała napisać,  inaczej niż przedostatnio. Na razie zostawiam złamane serce w spokoju.

Radość
chcę o niej napisać, bo jej mi mało. Jakoś tak rozdrobniła się w codzienności, której do twarzy z szarością- a przecież mamy takie piękne słońce. Pobłyskująca radość, to nie to samo co, obecna zawsze.
To gdzie jest? w niezbyt precyzyjnie określonych słowach składających się na niby opowiadania.
w słowach wierszy istnieje najtrwalej  wdzięczność za ich tworzenie ZAWSZE generuje  radość. 

Gdzież ona jest? czemu bardziej w przeżyciach papierowych a mniej  wynika z relacji wszelakich międzyludzkich. Czasem tak się zdarza, że relacje się wykruszają.
Jest w przeżyciach związanych z przeżywaniem samotności- to nie jest równia pochyła, ta samotność.
Przeżycia RÓŻNEGO RODZAJU jeśli się je zauważa, to raczej po to by zachować i by przypominały coś  miłego.Niż nie miłego. Przykłady to spotkanie z dobrą książką, a więc słowem. Znowu! jestem monotematyczna, ale słowo jest dla mnie najbardziej twórczą dziedziną życia. Dziedziną życia jako takiego. Bez tej dziedziny życie to teraz nie miałoby już zupełnie smaku. A tak dodaje glutaminianu słowa i jest lepiej.  słowo pisane = RADOŚĆ z tworzenia.

Życie ono też jest radością. Bez żadnych dodatków czy warunków. Bywa gorzkie w smaku 
bardzo gorzkie. Ale ma też barwy, które błyszczą i blakną, ale SĄ! 
Jestem na etapie poszukiwania barw. Na początku, ale przecież dobrze, że od czasu do czasu, można zaczynać od nowego. 

:)





wtorek, 3 czerwca 2014

Kwestionariusz: o wdzięczności

Na dobry początek czerwca mini kwestionariusz, drobna dywagacja na temat wdzięczności.
By nie przedłużać, i dać się naciągnąć samej na sobie, na wymyślanie definicji tego uczucia.
Bo właściwie można ją skategoryzować jako pewien stan emocjonalny. No i napisało się samo....

Jestem wdzięczna za: 


Chwile spędzane nad lekturą książki. (drobna dygresja) chciałam przeczytać Wyznaję 
Cabre, naprawdę chciałam i miałabym czym pochwalić się na blogu, ale niestety nie uniosłam ciężaru tej powieści- cegły. Aż nastąpił armagedon i ktoś ją bezczelnie zarezerwował w bibliotece
 i tak trafiła do następnych rąk... Zbyt późno okazało się, że jestem na 240 stronie podczas gdy nadal był to właściwie wstęp. Gdzież tam mi było do 768 :/ 
Są to chwile same w sobie bezcenne, gdyż czasem też oszukuję się, że jakiś (nieokreślony bliżej) 
pisarz natchnie mnie do wyprodukowania własnego dzieła. Hmm tylko czy znalazłby się odbiorca? 

Odkrycia muzyczne. i dziś jest taki dzień (nie trafia się on znowu tak często) 
Przykłady, poniżej dwa najświeższe: 

Nosowska& Silver Rocket- Hello (z dzisiejszej Tonacji Trójki)


2. Totalnie przypadkowo kliknięty Stanley Turrentine 
np to https://www.youtube.com/watch?v=0hdUPzW-CnA
tytuł: Shirley 

Czas spędzony w samotności ( jestem najbardziej aspołecznym socjologiem świata) 
a jednocześnie jak to świetnie komponuje się z moim poetyckim powołaniem. Łał! 
Przynosi wyciszenie, odszumienie, w zależności od potrzeb.

Słońce! dni słoneczne. prozaiczność zupełna, ale z rodzaju tych docenianych ciągle na nowo.
szczęście podobno tkwi w prostocie- starte do dna zdania, ale zabarwiające życie za każdym
razem intensywniej, kiedy się te proste drobiazgi dostrzega. Uff, jakoś z tego zawikłanego tłumaczenia wybrnęłam.

Zakończenie pewnej relacji. mikro zaskoczenie z jednoczesnym pozostaniem ze złamanym sercem, czyli makro bolesne. I tak paradoksalnie chyba odetchnęłam z ulgą. 

Wiersze. Tworzenie. Bo to w pewnym sensie esencja mojego istnienia. I kropka!





piątek, 16 maja 2014

Łąka

Sięgam pamięcią w tym poście do majowego weekendu, do chwil utrwalonych na zdjęciach:)

 w miejskim ogrodzie botanicznym 

 ścieżka jak z krainy czarów



No i na koniec poezja śpiewana, idealnie pasująca do tematu. Wiersze Leśmiana zawsze mnie lekko onieśmielają i wprawiają w zachwyt.