Jest złoty początek czerwca, a ja ciągle jeszcze nie jeździłam na rowerze. A to jest taka radość, może dlatego, że ostatnio jest tej radości we mnie mniej. Tymczasem złotowłosy czerwiec będzie rozkwitać i myślę, że ta radość rowerowania dojrzeje. Teraz przecież wszystko dojrzewa.
Oddałam do biblioteki Dzienniki Twardocha. Czuje się teraz cudownie wypełniona mądrymi zdaniami. Układam je sobie w pamięci dla długiego pamiętania. I przypominania.
Kilka cytatów zapisałam sobie, żeby od czasu do czasu do nich wrócić. Była to genialna uczta literacka czasem ciężka i gorzka w swoich trudnych zdaniach, a czasem zwykła, codzienna, jak wycięta z każdego dnia.
Ale nie zostałam z pustymi rękami.
Jako, że niedziela miała w sobie deszcz, który wylewała na świat w nierównych odstępach czasu, upiekłam ciasto. Ciasto jest najlepsze na deszczową pogodę, szczególnie szarlotka. Bardzo zresztą lubię wyjadać potem mus jabłkowy, który zostaje na dnie w słoiku, a to była taka niedziela, że zjedzenie go było jedynym rozwiązaniem dla poprawy nastroju. Te jabłka smakują jak złoty miód.
A poza tym jem truskawki codziennie. Od piątkowego wieczora w kuchni pachnie ogórkami małosolnymi (żadne kupione w warzywniaku tak bosko nie smakują) co oznacza, że zaczęło się naprawdę lato:)
Tymczasem zamieniam elektroniczne litery na papierowe i miseczkę obmawianych truskawek:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz