![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJ7mSkcuNlspFH6rUoRbaWVWOu-C1nSvpaweNJrJAKDUOZqGCr8BPJSclESurJN_4ED7tVN8jDiJxEekkrpGU08_AYSv65A8LYXXLhW3p3UeNJX0z2nQ0kS2GUeVTIJgVaiSYnZdvPi3w/s1600/2015-03-02+15.51.23.jpg)
Jej opowiadania swobodnie unoszą się po powierzchni wyobraźni. Przeplata obrazy rzeczywistości dotykając z jednej strony zupełnie prozaicznych spraw, codziennych rytuałów, czasem wspomnień.
Autorka genialnie rozporządza całym wachlarzem emocji, bywa dramatyczna, melancholijna, a czasem zabawna. A wszystko to by opowiedzieć historie kobiet (bo to one u Munro są głównymi bohaterkami) historie miłości, tęsknoty, umierania, przypadki rządzące życiem.
Jedna z pochlebnych recenzji dotyczącej jej książek (już nie pamiętam autora) mówiła, że autorka tworzy ze swoich opowiadań małe literackie dzieła sztuki zawierając w nich wszystko, co najlepsze.
Wszystko, co najlepsze i co można stworzyć posługując się jedynie słowem. Słowem absolutnie wspaniale zawartym w krótkiej formie.
Wrażenia z lektury pozostawiają smak dobrze wykorzystanego czasu. To przyjemne obcowanie ze słowem, które uzależnia. Ja zawsze jakoś tak pod wpływem impulsów do niej wracam i czuję się jak w domu. Munro nie męczy ani dusi ciężarem nagrody ze Sztokholmu. Ona otwiera drzwi i zaprasza na prowincję w Kandzie. Aż chciałoby się zamknąć oczy i tam pojechać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz