![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEih8IkHs18W77U3biFgL4s10seXEWADi810nScix3574hEj1YLg2gi4gxaFqUpGFAJVkSIVqwLJnP75YQ4Tsl8ZAQWqMEfSm43ncb8OgiG41J1o9PISwIngYULYqMZLnx_QeqhkuS9Khzw/s1600/IMG_20140809_105400.jpg) |
zdjęcie z mojego instagrama (@missbajaderka) |
Gdyby nie wymiana e-mailii z przyjaciółką, pewnie zaplątałabym się w negatywną rozbiórkę tej książki. A na pewno przedstawiłabym ją jako osoba zamroczona nieuzasadnioną niechęcią.
Z początku nie uwierzyłam Markowi Niedźwieckiemu w jego opowieść, być może dlatego, że przeczytałam ją szybko, między innymi książkami. A to jest opowieść, obok której trzeba przystanąć z muzyką w tle i obrazami
Australii. Przemykając w myślach korytarzami radia.
Jak pisze autor: ,, Kiedyś myślałem, że to ja wybrałem samotność. Teraz podejrzewam, że to samotność wybrała mnie, a ja z czasem ją polubiłem. Samotność zaprowadziła mnie do radia, pchnęła do pamiętników(...). I do tej książki, która także powstaje w samotności". To cytat ze strony piątej, pierwszych akapitów wstępu, będący kwintesencją i jednocześnie drogowskazem do odbioru tej książki. I coś w tym jest, w tej samotności. W samotności najlepiej mi się myśli (bez szumu komunikacyjnego) pisze prozą i tworzy wiersze. No i przede wszystkim najlepiej się wtedy słucham muzyki. Ale to taka dygresja. Wracam już do sedna :)
Marek Niedźwiecki poszedł pod prąd. Przyznał, że prowadzi zwyczajne, a czasem nawet nudne życie. Nie każdy by miał do tego odwagę, szczególnie będąc osobą publiczną, napisać, że tak właśnie jest fajnie żyć, trochę na uboczu. Że nie przeżywa szalonych przygód i nie ściga się z czasem, by zanim nadążyć. Pisze, że lubi rutynę, dni podobne do siebie, a niedziele najchętniej spędza na kanapie.
A poza tym o czym dowiedziałam się zupełnie nie dawno, lubi Poświatowską:) Moją absolutnie ukochaną poetkę. I to mnie najbardziej zachwyca.
Także w gruncie rzeczy, to przyjemna lektura, wniosek wyciągnięty w efekcie drugiego wrażenia.