Jeszcze jeden wiersz o Julii. Julia niezmienne umiera. Niezmiennie z tego samego powodu.
Niezmiennie ten sam smutek Julii oczywiście, bo przecież nie mój. Powtarzalność tego smutku
u Julii nikogo nie dziwi, przychodzi z każdą interpretacją tego wiersza na nowo. To takie etapy, które wiadomo, że przyjdą, tylko nie wiadomo kiedy. I wtedy znowu o Niej piszę, bo przecież nie o sobie. Że umiera z miłości po raz kolejny. Umieranie z miłości jest jej rutyną. A za każdym razem ma ten sam wyjątkowo gorzki smak. Ona to wszystko mówi za mnie.
Na próżno jej umieranie. Na próżno trudy zapadania w sen. Jest jak Śpiąca Królewna obudzi
się na pewno, pomimo zarośnięcia zamku dzikim pnączem i tak powróci do życia. A pnącze
skruszy się. Moja Julia tak naprawdę nie umiera do końca, choć gryzie wargi do krwi.
Jak pisze mistrzyni Poświatowska: Jestem Julią mam lat tysiąc żyję-.
Więc żyję nie tylko w przenośni literackiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz